Bez kategorii
Like

Sadzawka Siloah (2)

09/02/2011
496 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Osobliwe love story w stanie wojennym. Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.     Już prawie rok mija od czasu, gdy postanowiliśmy spotykać się tutaj, piętnastego dnia każdego miesiąca. Dnia, który jest radosną wigilią zwycięstwa naszej wiary w naszym kraju, zwycięstwa, które zamanifestowało się w fakcie wyboru Polaka na Tron Piotrowy. Na pamiątkę tego podniosłego, napawającego otuchą daru Bożego zdecy­dowa­liśmy co miesiąc czcić Święto Przebudzenia. Bo to właśnie tego dnia, gdy słysząc komunikaty radiowe, patrzyliśmy po sobie z radosnym niedowierzaniem, rozpoczął się ów intrygu­jący proces budzenia się narodu. Proces, który dał niebawem owoce oglądane przez cały zdumiony świat. I choć zrobiono wszystko, by ich piękno zdeptać, zniszczyć – one żyją. Czujemy ich soczysty, świeży smak. […]

0


Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.
 
 
Już prawie rok mija od czasu, gdy postanowiliśmy spotykać się tutaj, piętnastego dnia każdego miesiąca. Dnia, który jest radosną wigilią zwycięstwa naszej wiary w naszym kraju, zwycięstwa, które zamanifestowało się w fakcie wyboru Polaka na Tron Piotrowy. Na pamiątkę tego podniosłego, napawającego otuchą daru Bożego zdecy­dowa­liśmy co miesiąc czcić Święto Przebudzenia. Bo to właśnie tego dnia, gdy słysząc komunikaty radiowe, patrzyliśmy po sobie z radosnym niedowierzaniem, rozpoczął się ów intrygu­jący proces budzenia się narodu. Proces, który dał niebawem owoce oglądane przez cały zdumiony świat. I choć zrobiono wszystko, by ich piękno zdeptać, zniszczyć – one żyją. Czujemy ich soczysty, świeży smak. Cieszymy się nimi tak, jak cieszy się rolnik obserwują­cy wzrastającą pszenicę, która – na przekór chwastom i szkodnikom – dumnie kieruje swe złote kłosy ku niebu. Ku słońcu.
Lecz dzień dzisiejszy ma wymowę szczególną. Piętnastego września Kościół obchodzi bowiem święto Matki Boskiej Bolesnej. Tak oto dziś właśnie, przez niezgłębioną wolę Bożą, spotykają się tutaj, przy ołtarzu Radość i Ból.
Radość i Ból. Uczucia, zdawałoby się przeciwstawne. Lecz jakże silnie splecione ze sobą w dziejach świata. Jak nierozłącznie egzystujące w kondycji ludzkiej. Przyjmując ową kondycję w akcie Wcielenia, przyjął Bóg także i Radość i Ból, bo bez nich byłaby ona niepełna. Bóg – Człowiek bez bólu i radości byłby może i Bogiem prawdziwym, lecz człowiekiem zapewne nieautentycznym.
Radość i Ból towarzyszą również Matce Boga. Widzimy to z całą wyrazistością na kar­tach Ewangelii. Nierozłączność tych przeciwstawnych uczuć u kobiet właśnie uzyskuje swą pełnię. Ból rodzącej przechodzi w radość matki. Radość macierzyństwa przechodzi w ból rozstania.
Ból matki. Jak dobrze rozumiemy ból matki.
Matki!
Matki Polki!
Matki Polki Bolesne!
Jak dobrze was rozumiemy! Jak dobrze rozumiemy waszą troskę o dzieci. Troskę wystaną cierpliwie w kolejkach. Troskę wynoszoną wraz z ciężkimi tobołami codziennych zakupów po schodach wieżowców z wiecznie zepsutymi windami. Jak dobrze rozumiemy wasz ból, ból matek patrzących bezsilnie na drogę krzyżową swoich synów!
Dziś wasze święto, Matki Bolesne.
Lecz dziś także wasze święto, Matki Zwycięskie!
Nie poddawajcie się beznadziei. Wasz Bóg ożenił Ból z Radością. Po Golgocie było Zmartwychwstanie. Odtąd każda Golgota ma swój finał w Zmartwychwstaniu. Oto wielka prawda chrześcijaństwa! Oto wielka prawda świata!
Otrzyjcie oczy, Matki Bolesne! Przygotujcie…
Grzegorz ziewnął dyskretnie. Same pierdoły – pomyślał. – Coś się ostatnio ksiądz Kurdupel opuścił.
Pamiętał jego ostre, pełne polotu, pikanterii a nierzadko i personalnych aluzji kazania, jeszcze za Gierka, gdy zaczął tu przychodzić, otrzymawszy ten kościół „pod kuratelę”. Fakt, były one niezwykle irytujące, lecz przecież nie pozwalały oderwać od siebie uwagi. Do tego stopnia, że praktycznie nie korzystał z magnetofonu przy sporządzaniu raportów. Wszystko miał w pamięci.
A potem coś się popsuło. Już za Solidarności dał się Kurdupel wyprzedzić innym kaz­nodziejom-krzykaczom, którzy dotąd siedzieli cicho, a teraz, czując poparcie mas, nabrali odwagi. Grzegorz pogardzał nimi; nie byli dlań przeciwnikami. Co innego ksiądz Kurdu­pel. Ten nie szedł na łatwiznę, demagogię. Jeśli go irytował, to często nieskazitelną logiką wypowiedzi, której trudno było coś przeciwstawić.
Z dużą ciekawością szedł na mszę trzynastego grudnia. Liczył na dobry materiał do wy­strzałowego raportu, już sobie nawet układał w myślach niektóre sekwencje – i zawiódł się na całej linii. Żadnej ikry, same pierdoły, ot, jak dziś. Zupełnie jak gdyby nic się nie stało. Myślał, że to może szok, że w następne niedziele, ale skąd. Kazania miały coraz bardziej religijny charakter. Akcenty polityczne przeniósł Kurdupel ku jego, Grzegorza, irytacji pod koniec mszy, dając czasem jakieś komentarze w trakcie ogłoszeń dusz­pasterskich. Nie mógł, cholera, znaleźć lepszej pory! Dotąd można było zmyć się zaraz po kazaniu, a teraz – waruj człowieku do końca! Za te same pieniądze. Trudno byłoby przecież przyznać się oficjalnie do tego, że dotąd nie zaliczał całej mszy, choć tak prakty­kowali również wszyscy koledzy. Czemu ich księża nie mają takich głupich pomysłów, tylko właśnie mój – pomyślał z zawiścią.
Dźwięki organów kazały mu wrócić do realiów. Homilia dawno się skończyła, więc dyskretnie wyłączył magnetofon. Znudzonym wzrokiem śledził rozmodlonych, rozśpiewa­nych ludzi. Czasem udawało mu się „odłączyć fonię” – wtedy jednakowe, jakby sterowane pociągnięciami sznurka ruchy warg wydawały mu się groteskowo śmieszne.
– Biedni narkomani – myślał, obserwując armię oczu przyciąganych ku ołtarzowi mocą jakiegoś potężnego, niewidzialnego magnesu. – Nie ma żadnego magnesu, jest tylko manipulacja – zwykł powtarzać w myślach tę sentencję. Był dumny, że ją kiedyś ułożył.
Opodal w ławce klęczała staruszka. Spotykał ją tu od lat, zawsze w czarnym, ża­łobnym stroju. Nigdy nie śpiewała. Szemrzący strumień różańcowej modlitwy nieśmia­ło towarzy­szył potężnej, grzmiącej rzece śpiewu tłumu. Drażniła go i po­ciągała zara­zem. Nie rozu­miał tego, aż nagle, po latach, jednym błyskiem myśli odkrył: ona, razem z tym swoim cho­lernym szeptanym paciorkiem przypominała mu matkę.
Widząc księdza Kurdupla pedantycznie wycierającego wnętrze kielicha, włączył magnetofon. Niestety, tamten zawiódł go raz jeszcze. Odczytał szybko ogłoszenia, zaapelował o spokojny powrót do domów. Co dziwne, ani słowa o tamtym chłopaku. Przecież wiedzą.
Zagrzmiały organy. Hymn „Boże coś Polskę” ruszył powoli lecz zdecydowanie jak rodząca się demonstracja uliczna. Nie lubił tej pieśni. Czuł nieokreślony, jakby atawi­styczny lęk. Jak w często śnionym w dzieciństwie złym śnie, w którym biegł ścigany, a nogi grzęzły w lepkiej, gliniastej mazi… Odwracał się wtedy resztką sił, twarzą ku swemu prześladowcy, a ten nadciągał nieubłaganie, choć powoli, jak w zwolnionym filmie. Nigdy nie dojrzał twarzy ścigającego go stwora. Bodaj wcale jej nie było. Były tylko oczy. Spokojne, skupione, bezwzględne. Oczy Matematyka. Oczy śledczego Porfirego, który dobrze wie, czego chce. I dobrze wie, że to dostanie. Nigdy nie dowiedział się, czego chciały te oczy. Nieodmiennie budził się z krzykiem, spocony, przerażony, długo nie mogąc zasnąć. A potem sny skończyły się jak nożem uciął.
Las rąk wykwitał wokół niego. Nie tak gęsty jak niegdyś – pomyślał z satysfakcją. Zresz­tą Kurdupel też nie lubił nowego obyczaju. Raz nawet odważył się napiętnować tych, „co tu przychodzą raz w miesiącu, żeby ptaszka zrobić, mając się za wielkich chrześcijan i patriotów”. Grzegorz też nie lubił tego gestu. Nie lubił patrzeć na głodne palce sterczące nad głowami jak wyrzuty sumienia. Czuł się nieswojo; odnosił wrażenie, że nie strzelają one w niebo, lecz oskarżycielskim gestem celują w niego. Spuścił głowę i przymknął oczy, lecz otworzył je natychmiast: pod powiekami przyczaił się obraz młodej pokiereszowanej twarzy. Dwie strużki krwi płynące po czole zbiegały się ku sobie, tworząc nad otwartymi, ufnie spoglądającymi oczami zastygającą z wolna literę V.
 
0

tsole

Niespelniony, choc wyksztalcony astronom. Zainteresowania: nauki scisle (fizyka, astronomia) filozofia, religia, muzyka, literatura, fotografia, grafika komputerowa, polityka i zycie spoleczne, sport.

224 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758